Na początku przepraszam za takie opóźnienia, ale zatrzymało mnie kilka drobiazgów. Ale już jestem i oto nadszedł czas na to, by dowiedzieć się kto stanął na 2 miejscu podium.
Mowa tu o przefantastycznej dziewczynie, z masą energii i wielką ilością optymizmu, który zawsze rozświetla mi dzień.
Przedstawiam Wam
NIKOLETTE W
"Ostatnia piosenka"
Dla Violetty Castillo muzyka była całym życiem. W momencie, gdy grała, śpiewała, czy tańczyła wszystko było na swoim miejscu, a jej serce czuło bliskość nieżyjącej mamy. Jej tato – German widział ogromny talent córki, więc zapisał ją do pobliskiej szkoły, w której kształcono uczniów podobnych do Violetty. Studio One Beat było miejscem, w którym dziewczyna poznała swoich przyjaciół: Francescę, Camilę, Ludmiłę, Naty oraz ich chłopaków: Marco, Andresa, Federico i Maxi’ego. Wśród jej przyjaciół był jeszcze jeden chłopak, który zajął wyjątkowe miejsce w jej sercu. Leon Verdas. Pamiętnik Violetty cały był zapisany tymi dwoma słowami. Dziewczyna darzyła go prawdziwą miłością, a co ważniejsze, miłością odwzajemnioną.
Pewnego jesiennego dnia, szatynka tak jak zawsze ubrała się, umalowała i wybiegła do studia, które było jej drugim domem. Ten dzień jednak różnił się od pozostałych, gdyż Violetta zamiast na zajęcia Pabla udała się do Sali muzycznej, gdzie przysiadła do fortepianu. Od jakiegoś czasu po głowie chodziła jej melodia, której nie potrafiła zapamiętać, jednak tym razem jej się to udało.
Położyła delikatne dłonie na klawiszach, przymknęła powieki i z uśmiechem na twarzy dała ponieść się muzyce.
Melodia, którą grała przyniosła jej na myśl wiosenny rozkwit kwiatów na łące, gdzie lubiła się bawić jako dziecko. Ta piosenka przyniosła ze sobą miliony wspomnień. Violetta jako mała dziewczyna spaceruje z mamą po parku. Violetta, Maria i German wylatują na wakacje do Peru. Szczęśliwa rodzina Castillo spędza urodziny jedynaczki w Wesołym Miasteczku.
Tych wspomnień były miliony, jednak jedno z nich wyjątkowo przykuło uwagę dziewczyny.
12letnia Violetta jedzie wraz z Ojcem do Hospicjum, by pożegnać umierającą mamę.
Do tej pory pamięta, jak piękne, brązowe tęczówki Marii traciły swój blask, jak niegdyś jej długie, proste włosy wypadają głowy. Jak po prostu przymyka powieki, tak jak ona dzisiaj i… Odchodzi.
17 letnia Violetta otworzyła oczy i przestała grać. Po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza. Dowód jej tęsknoty i cierpienia. Po tych trudnych pięciu latach wszystko się ułożyło. Cały bałagan spowodowany śmiercią rodzicielki został posprzątany, lecz mimo tego dziewczyna nie potrafiła zapomnieć o swojej mamie i postanowiła, że to właśnie jej zadedykuje ten utwór. W końcu to ona uczyła ją życia, nawet jako ktoś, kto odnalazł swoje miejsce w niebie.
Dziewczyna mimo bólu i pustki, które towarzyszyły jej nieustannie, była szczęśliwa. Starała się cieszyć każdym dniem, każdym dźwiękiem. A nawet mogła zaryzykować stwierdzenie, że była w swoim najlepszym momencie.
***
Wybiegła z Sali niczym torpeda wpadając przy tym na Leona. Chłopak posłał jej czarujący uśmiech, którym zdobył jej serce kilka lat temu.
- Gdzie tak biegniesz pędziwietrze? – spytał.Violetta także się uśmiechnęła i pociągnęła Leona za rękaw niebieskiej koszuli w kratę, spowrotem do Sali Beto. Chłopak był zaskoczony tajemniczością szatynki, ale z zainteresowaniem patrzył jak dziewczyna siada przy fortepianie i poprawia za ucho samotny kosmyk pofalowanych włosów.
- Musisz tego koniecznie posłuchać.
I zaczęła grać. To była piękna melodia, pełna pasji i miłości. Leon uważał, że była dokładnie taka, jak Violetta.
Pierwsze dźwięki przyniosły mu ze sobą wspomnienia. Jednym z nich było to, jak bawił się ze swoim kuzynem Vicotrem w piaskownicy. Chłopcy przyjaźnili się, jednak 10 lat temu ich drogi się rozeszły. Vicotr miał przeprowadzić się wraz z rodzinom do Frankfurtu, lecz w dniu, kiedy to miało nastąpić został porwany. Policja robiła co mogła, ale nigdy nie odnaleźli ani chłopca, ani tego co z niego pozostało.
Potem melodia przypomniała mu nieco weselsze chwile. 10 urodziny, kiedy to poznał Francescę i Federico. Następnie pierwszy dzień studio i… Ten dzień, w którym poznał Violettę. Od tamtej pory szatynka była nieustannie w jego myślach. Widywali się każdego dnia, z czasem zaczęli się umawiać na randki. Dzięki niej, szalony świat Leona Verdasa nabrał barw.
Dziewczyna przestała grać i podniosła radosny wzrok na blondyna.
- I co myślisz?
Leon nie wiedział jakich słów użyć, by opisać wzbudzone przez utwór emocje. Smutek, radość, tęsknota i miłość… To wszystko mieszało się razem. Jednak dzięki temu, chłopak mógł stwierdzić, że mimo przewrotnej przeszłości teraz jest szczęśliwy. Teraz jest w swoim najlepszym momencie.
- Jest… Piękna. – powiedział nadal oczarowany.
Spojrzał na Violettę, a ona zamyślona pokiwała głową.
- Wydaje mi się, że to mama pomogła mi ją skomponować – wyznała.
Leon popatrzył na nią zmartwiony. Nigdy nie doznał straty rodzica, co najwyżej przyjaciela, ale czy mógł te dwie sytuacje ze sobą porównywać? Nie… Mógł tylko się domyślać, jakie to dla szatynki trudne przeżycie. Martwiło go jej zachowanie. Tak bardzo chciał potrafić jej pomóc zmagać się ze świadomością tej ogromnej starty. Ale nie mógł. Czas w przypadku Violetty nie leczył ran, lecz przyzwyczajał ją do cierpienia. Mimo to Argentynka zawsze była wesoła i uśmiechnięta. Pełna życia i pasji. Pełna tego, co Leon w niej kochał.
- Violetto… - zaczął, lecz dziewczyna mu przerwała.
- Wiem, że nie wierzysz w obecność zmarłych, ale moja mama jest przy nie gdy gram, gdy śpiewam, gdy tańczę… Tylko wtedy czuję, że jest obok. – wzięła oddech – Dlatego muzyka jest moim życiem.
Chłopak popatrzył na nią ze współczuciem. Nie wiedział co powiedzieć, więc po prostu ją przytulił. Miał nadzieję, ze to wystarczy, że to jakkolwiek jej pomoże. Wtedy przypomniał mu się wyraz twarzy dziewczyny, gdy grała. Niewątpliwie była szczęśliwa. I to przekonanie w jej głosie, gdy mówiła o Marii.
- Twoja mama była by z ciebie dumna, Violetto. – wyszeptał jej we włosy, a potem złożył pocałunek na jej czole.
****
- Brawo!- Pablo zaczął klaskać w dłonie. – ta melodia jest piękna. Musimy ją pokazać szerszej publiczności.
Zauroczona tymi słowami Violetta spuściła głowę uśmiechnęła się do czubków beżowych butów na koturnie. - Masz już napisany tekst? – spytał, gdy rumiana skóra Argentynki wróciła do normy.
- Nie. – Pokręciła głową. – Ale doskonale wiem, co powinno się w nim znaleźć.
Przypomniał się jej obraz kwiecistej łąki, podobny do tego, z opowieści o wróżkach i elfach, której wysłuchiwała każdego wieczoru przed snem, gdy była dzieckiem.
A potem ta myśl, że mimo tego zła, które się wydarzyło w przeszłości potrafiła iść na przód i być szczęśliwa. Te słowa idealnie oddawały przesłanie tej melodii, którą miała w sercu. Towarzyszące jej od uczucie bliskości mamy dodawało jej otuchy i pewności, że postępuje dobrze. Że idzie w dobrą stronę.
***
Przysiadła na ławce w parku i wyjęła z torby swój różowy pamiętnik. Zaczęła nucić melodie pod nosem i zapisywać fioletowym długopisem słowa, które wydały jej się odpowiednimi do piosenki.
Sé que existen duendes y hadas
y que intentar es mejor que nada
No te detengas, no guardes nada
Vuela más alto y versa
- Hej Vilu. – Włoch przywitał się z dziewczyną i zajął miejsce obok niej, na starej ławce. - Co tam notujesz?
Violetta podniosła wzrok znad pamiętnika, zapominając przy tym co miała zapisać.
- Tekst piosenki…
Z zamyśleniem podniosła głowę, by spojrzeć na bezchmurne niebo, w nadziei, że to jej przypomni te słowa, które wyleciały z jej pamięci, po zjawieniu się Federico.
Chłopak zajrzał ukradkiem do jej notatek i uśmiechnął się.
- Fajne, ale nie masz tego zbyt dużo…
Argentynka spojrzała na niego z miną typu „no co Ty nie powiesz?” i zaczęła przeglądać wcześniejsze strony pamiętnika.
- Miałam cały tekst w głowie, ale ktoś wyrwał mnie z zamyślenia i… kaput, po piosence…
Włoch popatrzył na nią przepraszająco i wstał z miejsca.
- Przepraszam Violu… Nie chciałem Ci przeszkodzić, ale… Wiem jak naprawić wyrządzoną przeze mnie krzywdę. – Spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Wszystko, czego potrzebujesz znajdziesz w pamiętniku Twojej mamy.
Violetta popatrzyła na niego jak na cudotwórcę i zadała sobie pytanie, czemu sama nie wpadła na to wcześniej. Uśmiechnęła się szczerze i życzliwie, wdzięczna przyjacielowi za pomoc.
- Fede! Jesteś wspaniały! – całowała go w policzek- A teraz lecę. Idź to Lu, Leona… Cokolwiek. Paaaa!
Krzyknęła i pobiegła. Za nią tylko unosiło się echo pożegnania z Włocha.
***
Minęło kilka tygodni od skończenia piosenki i od przedstawienia jej Pablo. Dziewczyna miała świadomość, że gdyby nie rada Federico, ten utwór nie był by tak zjawiskowy. Rada przyjaciela okazała się być na wagę złota.
Właśnie przygotowywała się do przedstawienia. Tak jak dyrektor obiecał, Violetta przedstawi piosenkę przed szeroką publicznością, na występie studio. Miała jeszcze dużo czasu, by poprawić makijaż czy fryzurę, ponieważ wychodzi na scenę dopiero w finale. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że tak będzie najlepiej. Argentynka zasługiwała na chwilę sławy po tak ciężkiej pracy, która zaowocowała przepiękną melodią i jeszcze bardziej wzruszającym tekstem. Gdy przyjaciele dziewczyny przedstawiali ostatnia piosenkę przed jej wyjściem, podszedł do niej German ubrany w czarny garnitur.
- Tato, co Ty tu robisz? – spytała zaskoczona obecnością ojca w garderobie. Przecież powinien jak każdy rodzic być na widowni.
- Ten cały Leon powiedział mi co czujesz grając, czy śpiewając… Violu, mi też bardzo brakuje mamy i wspaniale, że odnajdujesz ją w muzyce. Właśnie dlatego tu jestem. Byśmy chociaż przez chwilę mogli być razem, we trójkę, jak kiedyś.
Z brązowych oczu Violetty kapały łzy. Nie wiedziała, czy są one spowodowane tym, że Leon wreszcie się odważył porozmawiać z jej tatą, tym, co mu powiedział, czy tym, że owy tato, chce wraz z nią wystąpić na najważniejszym dla niej jak dotąd przedstawieniu.
Otarła wierzchem dłoni mokre policzki i trzymając tatę za ręce wyszła na scenę.
Zobaczyła tysiące twarzy zwróconych w jej kierunku. Usłyszała oklaski, piski… A zaraz potem jej towarzysz usiadł do fortepianu.
Argentynka wzięła w drżące z przejęcia dłonie mikrofon i zbliżyła go do ust.
- Cześć. Jestem Violetta. – Przedstawiła się. – A to mój tata, German. – wskazała mężczyznę przy fortepianie. Wzięła głęboki oddech. – Gdy śpiewam, czuję, że moja nieżyjąca mama jest ze mną. Że mnie obserwuje… Słyszę, jak szepcze mi do ucha, że tęskni… - Zrobiła pauzę i przeszła kilka kroków w stronę uchwytu do mikrofonu. – To właśnie jej dedykuję ten utwór. – Wzniosła twarz, ku rozgwieżdżonemu niebu i szepnęła. – Mam nadzieję, że teraz jesteś ze mną, Mamo.
Gdy do jej uszu doszły pierwsze dźwięki, zmrużyła oczy, by tak jak zawsze ponieść się muzyce.
Es seguro que me oíste hablar
de lo que se puede hacer,
de la magia que tiene cantar
y de ser quien quieres ser
Ya no importa qué pueda pasar,
sino lo que tú has de hacer,
el color que uses al pintar,
lo que pienses y el pincel
Każde słowo wypowiadała z ogromną emocjonalnością. A gdy doszła do refrenu usłyszała towarzyszący jej głos, który śpiewał wraz z nią. Ten głos wcale nie należał do jej ojca. Był kobiecy.
Voy donde sopla el viento
Hoy digo lo que siento
Soy mi mejor momento
y donde quiera yo voy
Voy donde sopla el viento
Hoy digo lo que siento
Soy mi mejor momento
y donde quiera yo voy
Gdy German zagrał ostatni akord, głos Marii ucichł, a wraz z nim odgłosy ludzi przy scenie. Zupełnie tak, jakby ktoś wyłączył dźwięk w filmie. Tyle, że to nie był film, tylko życie. Violetta patrzyła wystraszona na otwierające się buzie publiczności i na ich ręce, gestykulujące, że właśnie odbywają się gromkie brawa. Może i tak było, a może wszyscy robili sobie z niej jakiś głupi żart? Chciała zapytać co się dzieję i wtedy zdała sobie sprawę, że własnego głosu też nie słyszy. A przecież mówiła. Co do tego nie było wątpliwości. Oczami pełnymi łez spojrzała na tatę, który ze zmartwieniem obserwował każdy jej gest. Musiał widzieć, że cos jest nie tak. Nim zdążył wstać i podbiec do córki, Violetta uciekła ze sceny pozostawiając wszystkich w osłupieniu.
****
Szukał jej wszędzie. Występ zakończył się 2 godziny temu, a Violetta dalej się nie odnalazła. Nikt nie wiedział co takiego stało się szatynce, ale domyślali się, że to nic dobrego.
Przed kilkoma minutami rozmawiał z wystraszonym Germanem, który pojechał sprawdzić, czy dziewczyna czasem nie wróciła do domu. Jednak tak nie było. Jej ojciec zaznał tam pustki, dokładnie takie same, jak te, które Leon znalazł w jej garderobie, czy łazience. Nagle do uszu chłopaka doszło ciche szlochanie dochodzące z okolic szafy na kostiumy. Czy to możliwe, by tam właśnie była? Szybkim krokiem podbiegł to sprawdzić. Otworzył drzwi i jego oczom ukazała się srebrna sukienka, dokładnie taka sama, jaką jego dziewczyna miała na sobie przed kilkoma godzinami. Po chwili także zobaczył kosmyk falowanych włosów.
- A więc tu się ukryłaś… - powiedział.
Patrzył na schowaną za ubraniami Violettę, która nie odezwała się ani słowem.
- Violu…
Ponownie odpowiedziała mu cisza. Delikatnie dotknął jej ramienia. Szatynka odwróciła głowę starając się ukryć rozmazany makijaż.
- Kochanie, co się stało? – spytał najdelikatniej jak potrafił i ukląkł przy niej.
Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak po chwili znowu je zamknęła. Zaniosła się płaczem. Verdas wyciągnął ją z kryjówki i przytulił pozwalając jej mokrym łzom plamić jego koszulę. Nie wiedział co takiego stało się dziewczynie, ale domyślał się, że to coś złego.
Zagadką było jej zachowanie. Przecież na występie wydawała się być taka szczęśliwa. Śpiewała tak pięknie, jak jeszcze nigdy. Wszystkich oczarowała. A potem… Melodia się skończyła, a ona ciekła ze sceny i schowała się. W szafie. I nie odezwała się ani słowem do tej pory.
- Kochanie… - wyszeptał w jej włosy.
Na co szatynka się od niego odsunęła i drżącym palcem wskazała na ucho.
Leon patrzył na nią zamyśleniu zastanawiając się o co może jej chodzić. Wtedy dziewczyna poderwała się i znalazła jakiś skrawek papieru i coś do pisania. Nabazgrała na nim, no bo tak jej się trzęsły ręce, że inaczej tego nazwać nie można było, jedno zdanie.
„Nic nie słyszę, Leon”
Dla osoby, której życiem była muzyka to musiał być ogromny cios. A on nie mógł zrobić absolutnie nic, aby jej pomóc. Chciał by ją zabrać do lekarza, ale najpierw musiał jej jakoś przekazać tę informację. Wziął do ręki ten sam skrawek papieru i ten sam długopis i napisał:
„Chodźmy do lekarza. Może to nic takiego.”
„Ale Leon, ja nic nie słyszę! Już nigdy nie poczuję obecności mamy, tak jak dzisiaj. Ona ze mną śpiewała. Tam, na scenie. A teraz? Jestem głucha i już nigdy, nie będzie ze mną.”
Szybko przeczytał napisaną przez ukochaną informację i objął ją ramieniem. Chciał okazać jej jakiekolwiek wsparcie. Zszokowało go to, że Violetta nie przejęła się tym, że już nigdy nie zagra na instrumencie, że nie zatańczy, że nie będzie mogła uczyć się w studio… Lecz tym, że nie będzie przy niej mamy.
Ponownie wziął kartkę, lecz tym razem długo zastanawiał się jak ubrać w słowa w to, co chciał jej przekazać.
„Ona zawsze przy Tobie jest. Gdy jesz obiad, gdy idziesz do studia, albo, gdy jesteś ze mną na randce. A gdy śpisz, szepcze słyszalnie tylko dla Ciebie jak bardzo Cię kocha i jak bardzo za Tobą tęskni. Ona nigdy nie opuszcza Cię ani na krok. Ona jest twoim aniołem stróżem. I już zawsze nim będzie”
Dziewczyna skrzywdzona przez życie dostała kolejną kłodę pod nogi od niefortunnego losu. Miał tylko nadzieję, że uda jej się ją przeskoczyć. Że się nie załamie. Że nadal będzie tą uśmiechniętą i pełną życia sobą. Że nadal po jej głowie będzie płynęła ta piękna melodia i słowa ostatniej piosenki, którą dane jej było zaśpiewać.